(przedruk za: Postscriptum 22)
- Panie Profesorze, czym jest Stowarzyszenie "Bristol" z Pańskiego punktu widzenia?
- W tym, co obecnie nazywamy Stowarzyszeniem "Bristol", spotkały się dwie idee. Najpierw idea zrzeszenia polonistów uczących języka polskiego jako obcego w Polsce. Z takimi propozycjami wychodziły różne ośrodki, zwracając uwagę na konieczność zjednoczenia się profesjonalistów i chronienia ich interesów. Potem powstała Grupa "Bristol". Zrodził się pomysł prof. Piriego z Glasgow, który na zjeździe w Warszawie zwołał polonistów zagranicznych (ale tylko zagranicznych) i chciał stworzyć grupę, która łączyłaby polonistów z zagranicy, walczyła o ich interesy, a także o interesy języka polskiego. W tej idei widziałem niezadowolenie z opieki władz polskich, które organizują zjazdy polonistów zagranicznych, co działo się jednak nieregularnie. Chodziło o to, żeby współpraca się zaczęła, żeby była solidna, żeby trwała, żeby spotkania były regularne, żeby ludzie się zorganizowali i wyszli z owej indywidualnej, samotnej walki o byt: o byt naukowy i o byt dydaktyczny, o wszystko, z czym boryka się polonista zagraniczny. W czasie zjazdu warszawskiego, kiedy zamykano spotkanie, zaprosiłem Grupę "Bristol" do Krakowa. Reszta jest znana z książki Nauczanie języka polskiego jako obcego, która stanowi zapis spotkania w Krakowie Przegorzałach we wrześniu 1996 roku.
W wyniku długiej, nocnej dyskusji ustalono, że rozwiąże się Grupa "Bristol" oraz stowarzyszenie polonistów polskich nauczających języka polskiego jako obcego i na to miejsce powstanie Stowarzyszenie "Bristol" Polskich i Zagranicznych Nauczycieli Kultury Polskiej i Języka Polskiego jako Obcego. Nazwa jest skomplikowana, ponieważ była rezultatem negocjacji obydwu grup: polonistów polskich uczących języka polskiego jako obcego i specjalistów zagranicznych. Chodziło o to, aby obydwie grupy były potraktowane równorzędnie i żeby język występował obok kultury. Polonista zagraniczny nie dzieli świata na język, kulturę, literaturę - uczy wszystkiego, czego uczyć musi. Niektórzy z naszych kolegów zajmują się bardziej kulturą niż językiem, zajmują się też tłumaczeniami i bardzo chcieli, żeby kwestia kultury została uwzględniona w nazwie. Myślę, że stowarzyszenie będzie znane po prostu jako Stowarzyszenie "Bristol" i to, jak sądzę, jest najważniejsze. W ciągu roku od spotkania krakowskiego udało się doprowadzić do zarejestrowania Stowarzyszenia. Stało się to, i uważam to za datę historyczną, 22 kwietnia 1997 roku w Warszawie. Potem w Łodzi 18 września 1997 odbyły się wybory władz. Teraz mamy stowarzyszenie, mamy przyjęty statut, mamy decyzję sądu, że stowarzyszenie istnieje i mamy władze stowarzyszenia. Tym, czego najbardziej potrzebujemy, jest informacja. Dlatego bardzo jestem Wam wdzięczny za tę inicjatywę, żeby przygotować informację o stowarzyszeniu, żeby dotrzeć z tą informacją do polonistyk zagranicznych. To sprawa ogromnej wagi.
Na wiosnę byłem na zjeździe polonistów amerykańskich, gdzie mówiłem o tym, że poloniści spoza Stanów organizują takie stowarzyszenie i że serdecznie ich do Stowarzyszenia zapraszają. Była to informacja przekazywana przeze mnie, nie chciałem się wtedy jakoś specjalnie w werbowanie do Stowarzyszenia angażować, bo nie byłem uprawniony do tego typu działań. Ogromnie zależało mi, żeby na II Forum Kultury Słowa był chociaż jeden polonista amerykański; przyjechał - z czego się bardzo cieszę - profesor Leonard Polakiewicz. Udział polonistów amerykańskich w pracach Stowarzyszenia jest trudny dlatego, że oni rozpoczynają zajęcia na początku września i w związku z tym nie mogą wyjeżdżać na konferencje. Myślę też o osobach z Ameryki Łacińskiej, które zajmują się nauczaniem języka i literatury polskiej, a z którymi mam kontakt. Myślę o pani Lili Żarnowski i o innych osobach z Australii, które powinny się do tej sprawy włączyć. Bardzo chciałbym pozyskać polonistów koreańskich. Nie możemy nikogo do niczego zmuszać, natomiast możemy zachęcać i pokazywać, że działamy wspólnie, że coś może z tego wyniknąć.
W moim przekonaniu dwa spotkania, które odbyły się w tym roku - spotkanie łódzkie1 i II Forum Kultury Słowa - były ogromnie ważne. Łódzkie dlatego, że było potwierdzeniem idei regularnych spotkań. Dziś możemy powiedzieć, że w ciągu trzech lat odbyły się spotkania w trzech różnych ośrodkach: w Warszawie, Krakowie i Łodzi. Następne spotkanie planujemy za dwa lata w Lublinie na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej, gdzie wszystkich zaprasza serdecznie prof. Jan Mazur. Będziemy tam mówić o nauczaniu na poziomie dla zaawansowanych i o polonistykach zagranicznych, co jest dziś sprawą ogromnej wagi. Jeśli chodzi o II Forum Kultury Słowa, to nie ma co ukrywać, że był to pomysł kilku entuzjastów (w tym entuzjastek z ministerstw: Edukacji Narodowej oraz Kultury i Sztuki), natomiast poloniści polscy przyjęli go bez specjalnego entuzjazmu, niektórzy wręcz uważali, że ta tematyka nie powinna się znaleźć wśród tematów podejmowanych na II Forum. Jednak upór pewnych osób nie pozwolił tej problematyki usunąć z programu i znalazła się ona na Forum, z czego się ogromnie cieszę. Nauczanie języka polskiego w świecie jest naprawdę na peryferiach zainteresowania polonistyki polskiej. Jak pokazało to spotkanie, niektórzy wręcz wyrzekają się wiedzy na ten temat; nie chcą wiedzieć i w rezultacie rzeczywiście nie wiedzą, że poza Polską znajduje się jedna trzecia ludzi, którzy znają język polski i w jakiś sposób czują się związani z kulturą polską.
To ogromny potencjał; język polski zajmuje istotne miejsce wśród narodów świata żyjących w diasporze. Nie możemy o tym zapominać. Z drugiej strony istnieje coś takiego jak solidarność zawodowa - poloniści, wszystko jedno polscy czy zagraniczni, powinni sobie pomagać. Poloniści zagraniczni mają pewien skrywany żal o to, że ich problemy były uważane za peryferyczne. Jakby ta problematyka była mniej ważna, gorsza, jakby oni sami nie byli takimi fachowcami jak poloniści polscy. Zdaję sobie sprawę, że to boli; rozumiem to, bo kiedy wróciłem z zagranicy, miałem do czynienia z taką samą sytuacją, wszyscy uważali, że to, co chcę robić, nie ma specjalnego znaczenia. A kiedy są wzajemne żale, najważniejszą rzeczą jest to, żeby znaleźć czas na rozmowę. W moim przekonaniu to się stało. Poloniści zagraniczni zobaczyli tego typu imprezę jak II Forum Kultury Słowa z bliska, uczestniczyli w niej; zobaczyli, że - niestety - rzeczywiście są tacy, których sprawy języka polskiego w świecie nie interesują, ale zobaczyli też, że są również ludzie, którzy z zainteresowaniem słuchali o sprawach nauczania polonistycznego za granicą.
Cieszyło mnie to, że nauczyciele polscy, którzy na obradach zostali, byli zafascynowani tą problematyką. Polacy po prostu nie wiedzą, jak ciekawe, jak dramatyczne, jak fascynujące są losy języka polskiego w różnych krajach - i na wschodzie, i na zachodzie. W moim przekonaniu trzeba o tym mówić, trzeba to ludziom uświadamiać. W niektórych najnowszych opracowaniach o tym się pisze, np. w Polszczyźnie końca XX wieku prof. Andrzeja Markowskiego jest rozdział poświęcony językowi Polonii, w książce prof. Grabiasa, która dotyczy zachowań językowych, też są partie dotyczące języka polskiej diaspory. To dobry znak: poloniści krajowi zdają sobie sprawę, ze poza ich oglądem, poza obszarem zainteresowania pozostała cała bogata sfera ludzi mówiących po polsku: Polaków i ludzi polskiego pochodzenia, o których warto wiedzieć więcej. Trzeba im uświadomić, że Japończyk, Koreańczyk, Amerykanin, Brazylijczyk, każdy, kto trafił do nas, szukając zrozumienia tego języka i tej kultury, powinien spotkać się ze zrozumieniem i serdecznym przyjęciem.
Język polski nie jest językiem światowym, ale należy do grupy języków etnicznych bardziej znaczących. Powinniśmy mówić o tym, uświadamiać to. Ta edukacja jest oczywiście inna - inna dlatego, że w niej chodzi o inne wybory, o wybory podstawowe: czy będę mówił po polsku czy nie, czy będę chciał się uczyć czy nie, czy będę chciał uczyć swoje dzieci języka polskiego, czy też będę się wstydził tego języka, bo będę uważał, że jest to garb, który mi ciąży, część tożsamości, od której chcę uciec? Ponieważ są to bardzo bolesne sprawy ludzkie, trzeba o nich mówić, bo to może pomóc ludziom w zrozumieniu siebie.
- Panie Profesorze, interesuje mnie Pana zdanie w pewnej kwestii, która została dzisiaj podniesiona przez panią Wiktorię Tichomirową, która mówiła o pokazywaniu kultury polskiej przez Rosjan. W odpowiedzi na ten głos pojawił się głos przeciwny. Co Pan Profesor o tym myśli? Czy jest to dobre dla kultury polskiej czy nie?
- Przede wszystkim chcę powiedzieć, że wszystko, co zostało stworzone przez pisarzy polskich a potem przetłumaczone, jest w istocie rzeczy własnością ludzkości. Np. studenci z Brasilii, stolicy Brazylii, z tamtejszej teatrologii wystawili sztukę Mrożka. Była to inna wersja tekstu. To jest zupełnie zrozumiałe, ponieważ oni czytają ten tekst przez pryzmat własnych, młodych, brazylijskich doświadczeń i przez pryzmat brazylijskiej kultury, swojej własnej mentalności. Zwracam na to uwagę, ponieważ często słyszy się, że my jesteśmy właścicielami naszego języka i kultury, co jest po prostu nieprawdziwe. Widziałem we Francji przedstawienie Emigrantów Mrożka, które mi się o wiele bardziej podobało od polskich przedstawień tej sztuki. Dlaczego? Bo Emigranci, których widziałem we Francji, to emigranci w ogóle. Tam sztuka ta była uniwersalna. Ktokolwiek wystawiał ją w Polsce, sprowadzał ją do satyrycznej wizji emigrantów polskich.
Nie możemy przywłaszczać sobie raz na zawsze naszych dzieł, musimy się liczyć z tym, że one będą wystawiane, będą pokazywane przez innych ludzi i ich wersja będzie inna. Oni mają prawo do tych dzieł, które są własnością całej ludzkości. Ilekroć chodzi o pokazywanie polskiej kultury przez Niemców z ich własną wizją tej kultury, czy przez Rosjan, zawsze dochodzi do różnego rodzaju spięć. Uważam, że wszyscy mają prawo próbować, a my potem możemy powiedzieć, co o tym myślimy.
W Instytucie staramy się, żeby studenci uczestniczyli w kulturze Polski, a nie tylko oglądali ją z zewnątrz jak turyści. Dlatego częścią naszego programu dla zaawansowanych są wizyty w teatrach, udział w różnego typu imprezach kulturalnych, które odbywają się w Krakowie, ale i teatr robiony po polsku przez samych studentów. Dodam, że najpopularniejsze są sztuki Mrożka, które są uniwersalne. Jednak wystawiali też Fredrę, który bardzo im się podobał. Musimy przyjąć, że nasza sztuka - tak jak francuska, niemiecka, amerykańska - mimo że nie jest sztuką światową, będzie interesować i przyciągać różnych ludzi.
- Czy nauczanie języka i kultury polskiej za granicą Polonii i cudzoziemców nie mających żadnych korzeni polskich jest dla nas równorzędnym zadaniem?
- Powiedziałbym nawet, że dla mnie osobiście uczenie ludzi niepolskiego pochodzenia jest ważniejsze. W 1979 roku jako pierwszy zwróciłem uwagę na to, że chcemy i będziemy przyjmować ludzi, którzy nie są polskiego pochodzenia. Najpierw byli to Amerykanie niepolskiego pochodzenia, a potem studenci z innych krajów. W moim przekonaniu ktoś, kto w ogóle nie ma polskich korzeni a zafascynował się kulturą polską, jest wart naszego zainteresowania. W Instytucie Polonijnym takie osoby były zwykle świetnymi studentami. Dla nich wyjazd do kraju, którego zupełnie nie znali, do kraju w istocie do dziś jeszcze egzotycznego, z trudnym językiem jest wielką przygodą. To świetni studenci i naprawdę z przyjemnością im pomagam. Jesteśmy otwarci na wszystkich ludzi, niezależnie od tego, skąd do nas przyjeżdżają.
Dwa lata temu w Szkole Letniej Uniwersytetu Jagiellońskiego najliczniejszą grupę stanowili Amerykanie, a drugą Koreańczycy niepolskiego pochodzenia. Ci niepolskiego pochodzenia, oddaleni od języka i kultury polskiej, to ludzie bardzo potrzebujący uwagi. Studenci z Dalekiego Wschodu przyjeżdżają właściwie z innej cywilizacji, oni wymagają dużo serca, dużo zrozumienia, dużo pomocy, co powinniśmy im dać.
- Czy początki zainteresowania Pana Profesora nauczaniem języka polskiego jako obcego to był przypadek, czy całkowicie świadomy wybór?
- Powiedziałbym, że i to, i to. Po ukończeniu studiów otrzymałem propozycję pracy na uniwersytecie, która spadła na mnie niespodziewanie. Propozycję tę otrzymałem od mojego promotora, prof. Mieczysława Karasia - dialektologa. Zastanawiałem się wówczas, co dalej będę robił. W ogóle nie widziałem siebie jako dialektologa; gołym okiem widać, że nim nie jestem. I wtedy profesor Stanisław Jodłowski zaproponował mi prowadzenie zajęć z metodyki nauczania języka polskiego jako ojczystego. Mimo że nie byłem w zakładzie metodyki, wciągnął mnie w zajęcia praktyczne. I wtedy uświadomiłem sobie, że chciałbym pomóc ludziom, którzy w jakiś sposób tej wiedzy językowej potrzebują. W ostatecznym podjęciu decyzji pomogło mi moje doświadczenie francuskie, czyli praca w latach 1973-1977 na Uniwersytecie Le Mirail w Tuluzie, gdzie studiowałem lingwistykę stosowaną u bardzo dobrych specjalistów francuskich. Moja grupa była zróżnicowana: Niemcy, ludzie z Madagaskaru, z Indii, z całego świata. To wydało mi się wtedy fascynujące. Uzyskałem dyplom i pomyślałem, że po powrocie do Polski zajmę się tą problematyką. Ale kiedy wróciłem, znalazłem się w sytuacji bez wyjścia, ponieważ wśród polonistów nikt nie chciał tego robić. I tu opatrzność mi pomogła; wypatrzył mnie profesor Hieronim Kubiak - socjolog organizujący Instytut Polonijny - i zaprosił do współpracy.
Podkreślam zawsze, że wiarę w sens nauczania języka polskiego jako obcego przywiozłem z Francji. Polacy mi jej nie dali, ale też mi jej nie odbiorą, mimo swojego pesymizmu. Ona nie stąd pochodzi, została przywieziona z zagranicy i jak dotąd - trwa. W 1980 roku, przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych, podjąłem decyzję, że definitywnie odchodzę z filologii polskiej i przechodzę do tego Instytutu. Wtedy poloniści pukali się w głowę mówiąc, że będę robił coś, co nie ma żadnego znaczenia, prestiżu, coś, co jest nikomu niepotrzebne. Teraz, siedemnaście lat później, mogę powiedzieć, że była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu.
- W jakich krajach Pan Profesor uczył?
- Zwykle w swoich życiorysach podaję te kraje, w których pracowałem dłużej; bardzo istotna była dla mnie Francja. Mówię zwykle, że Miodunka wracał z Francji ten sam, ale zupełnie inny: bardzo zmieniony ze względu na to, czego się tam nauczył. Narodziłem się tam w pewnym sensie na nowo, mimo że byłem już po doktoracie i byłem już zaawansowany w studiach polonistycznych. Potem bardzo istotne było moje doświadczenie amerykańskie. Ameryka jest mimo wszystko krajem, który przez swoją wielokulturowość nadaje ton światu w wielu dziedzinach. Ciekawe były też moje doświadczenia w krajach mniej znanych - Australii czy Szwecji. I ogromna fascynacja moim ostatnim doświadczeniem - Brazylią. Pojechałem tam właściwie przez przypadek, bo nikt inny nie chciał. Cieszę się, że nauczyłem się w moim wieku języka portugalskiego. Teraz czekam na publikację w "Przeglądzie Polonijnym" zbioru prac O nowe spojrzenie na Polonię brazylijską. Uważam, że to, co pisali nasi historycy i socjologowie, nie znając tamtejszej Polonii, jest prawdziwe, ale spóźnione o jakieś pięćdziesiąt lat. Dlatego ciekawe były moje kontakty z młodymi Brazylijczykami, to, że mogłem przetłumaczyć ich prace i opublikować w Polsce.
Myślę, że nauczanie języka polskiego jako obcego jest fascynujące; nawet gdyby nie wyjeżdżała Pani z Katowic albo z Cieszyna, czy ja z Przegorzał, to świat będzie przyjeżdżał do nas. Jest tylko jeden warunek: żeby móc z tego świata skorzystać, nie można traktować studentów jak numerów na sali, z którymi nie ma się kontaktu. Musimy ich traktować jak ludzi, którzy czegoś szukają. Trzeba być osobą, która też czegoś w życiu szuka, nie ma gotowych odpowiedzi i jest przygotowana na poszukiwania z nimi. Trzeba być partnerem w kontaktach, a nie osobą, która wszystko wie najlepiej.
Rozmowę
przeprowadziła Jolanta Tambor
Tekst opracowała Jagna Malejka
Prof. Władysław Miodunka jest prezesem Stowarzyszenia "Bristol", dyrektorem Instytutu Polonijnego UJ w Krakowie i przewodniczącym Komitetu badania Polonii PAN. W 1997 roku otrzymał dyplom ministra spraw zagranicznych za zasługi w promowaniu kultury polskiej w świecie.
Jest autorem i redaktorem wielu prac naukowych: Teoria pól językowych (1980), Language and Nation (red., 1987), Podstawy leksykologii i leksykografii (1989), Język polski w świecie (red., 1990), Język polski jako obcy. Programy nauczania (red., 1992), Masters, teachers and pupils. Polish education abroad (1994), Nauczanie języka polskiego jako obcego (red., 1997). Jest także autorem pomocy do nauczania języka polskiego jako obcego: Polska po polsku (razem z J. Wróblem, 1986), Prononciation polonaise pour les francophones (1987), Cześć, jak się masz? (1993, 1996), Let's learn Polish (podręcznik do programu wideo, cz. I i II, 1996).
Magda Pastuchowa
Szkoła Języka i Kultury Polskiej przy Uniwersytecie Śląskim w Katowicach (Polska)
Stowarzyszenie jest po prostu potrzebne
Kontrowersyjna była tylko nazwa; na spotkaniu w Krakowie w 1996 roku sporo uwagi poświęcono ostatecznemu jej kształtowi. Ale tak naprawdę od początku nikt nie miał wątpliwości, że stowarzyszenie powstanie. Jest po prostu potrzebne.
Pracuję jako lektor języka polskiego od sześciu lat i - może częściej niż ci z moich koleżanek i kolegów, którzy mają dłuższy staż i tym samym bogatsze doświadczenia - wiele razy odczuwałam potrzebę podzielenia się wątpliwościami, sukcesami i porażkami z ludźmi, dla których są to problemy ważne i zajmujące. Wielu z nas na co dzień bada język polski czy polską literaturę, nie zastanawiając się nad tym, jak odbierane są one przez cudzoziemców - dopiero sytuacja, w której musimy przełożyć nasze naukowe dokonania na konkretne działania metodyczne, skłania do refleksji, zmusza do spojrzenia na problem z zupełnie innej strony, postawienia się niejako na zewnątrz. Wielokrotnie doświadczyłam, że przeżywanie takiej sytuacji daje dobre rezultaty "obu stronom" - to znaczy zarówno eksplorowanej dyscyplinie naukowej (w moim przypadku jest to językoznawstwo), jak i studentom-obcokrajowcom, którym staram się uprzystępnić zawiłości języka polskiego.
Dlaczego piszę o tym z okazji powstania Stowarzyszenia "Bristol"? Moje dotychczasowe spotkania z członkami Stowarzyszenia pozwalają przypuszczać, że będę miała coraz więcej możliwości konfrontowania własnych przemyśleń i pomysłów w najbardziej kompetentnym gronie. Na to liczę, takie są moje oczekiwania. Nie znaczy to jednak, że wiążę z powstaniem Stowarzyszenia jedynie nadzieje na możliwość bogacenia własnego warsztatu. Nawet pobieżna lektura statutu upewnia, że łatwiej będzie rozwiązywać duże i całkiem małe, merytoryczne i administracyjne problemy. Przedstawione refleksje są oczywiście dość jednostronne. O tym, jak powstanie Stowarzyszenia może pomóc w wielkiej sprawie promocji Polski na świecie będzie, jak sądzę, okazja napisać innym razem.
Małgorzata Anna Packalén
Instytut Slawistyki przy Uniwersytecie w Uppsali (Szwecja)
"Poloniści wszystkich krajów..."
Utworzenie Stowarzyszenia "Bristol" można słusznie uznać za wydarzenie historyczne dużej wagi. A przy okazji sfinalizowania tego długiego procesu biurokratyczno-prawniczego, jakim było prawne zarejestrowanie Stowarzyszenia, oddać cześć pamięci dr. Donalda Piriego, inicjatora i żarliwego entuzjasty "Grupy Bristol". On bowiem był pierwszym, który tak zdecydowanie zwerbalizował problem nękający większość polonistów zagranicznych, związany ze świadomością odrębności zagadnień metodologicznych (a co za tym idzie - swoistego osamotnienia zawodowego) nauczycieli akademickich języka polskiego jako obcego, "rozsianych" po całym świecie. Nic więc dziwnego, że rzucone przez Donalda Piriego jesienią 1995 roku hasło "Poloniści WSZYSTKICH krajów łączcie się!" natychmiast znalazło oddźwięk wśród Jego kolegów w Polsce i poza jej granicami.
Cóż zatem znaczy dla nas, polonistów zagranicznych, Stowarzyszenie "Bristol"? Znaczy bardzo dużo. Wiadomo, że problemy dzielone z innymi kolegami po fachu o wiele łatwiej rozpracować i oddramatyzować. Już sama możliwość dyskusji o nich z ludźmi, którzy borykają się z podobnymi bolączkami, mimo że przebywają w innym kraju, ma ogromną wagę. Zwłaszcza że bolączek tych, nie zawsze chyba znanych czy uświadamianych sobie przez kolegów-polonistów w Polsce, jest sporo. Do najbardziej typowych problemów polonistyk zagranicznych należą m.in. ciągle dający się we znaki brak odpowiednich i przystosowanych do potrzeb studentów danego kraju materiałów, brak środków na dofinansowanie czy reorganizację studiów czy też nieustanna potrzeba oscylowania na granicy dydaktycznych ambicji nauczyciela i wymagań koniunkturalnych danego kraju. Chociażby pod tym ostatnim względem profil studiów polonistycznych krajów zachodnich różni się zasadniczo od krajów słowiańskich, co oczywiście pociąga za sobą i tłumaczy specyfikę strategii dydaktyczno-metodologicznych typowych dla danego kręgu.
A zatem rola Stowarzyszenia "Bristol", pierwszego oficjalnego związku polonistów krajowych i zagranicznych, jest bardzo duża, wielowymiarowa i przede wszystkim wielopoziomowa. Szczególnie dla nas: polonistów przebywających i działających zawodowo poza granicami Polski. Pomijając bowiem naczelny, przekrojowy i "bez-graniczny" czy "ponad-graniczny" cel Stowarzyszenia, równie ważne jest także połączenie wspólnym forum polonistów działających np. w tym samym kraju, choć w różnych ośrodkach (w samej np. Szwecji ośrodków tych jest cztery: Göteborg, Lund, Stockholm i Uppsala); czy w państwach należących do tego samego bloku (w tym przypadku wszystkie kraje skandynawskie), jak też umożliwienie dyskusji nad wspomnianymi wyżej zagadnieniami w kręgu ludzi przebywających co prawda w innym obszarze językowym, acz w podobnych czy przynajmniej zbliżonych warunkach społeczno-kulturowych (np. patrząc na to z perspektywy mieszkańca Szwecji, w krajach Europy Zachodniej). Ponadto zaś i przede wszystkim zaistnienie Stowarzyszenia pozwoli na konfrontację i dyskusję nad problemami dydaktyczno-metodologicznymi oraz połączy duchem wspólnoty polonistów zagranicznych z kolegami w Polsce. Bo przecież w końcu to Polska jest i będzie, co nie ulega chyba wątpliwości, węzłowym punktem odniesienia dla wszelkiego rodzaju poczynań w zakresie działalności polonistycznej sensu stricto, niezależnie od jej geograficznego usytuowania.
Uppsala, październik 1997
Elwira Grossman
Uniwersytet w Glasgow (Wielka Brytania)
Wspólna platforma współpracy polonistów na świecie
Prace w Sekcji Polonistyki w Glasgow, będącej częścią Wydziału Slawistyki, rozpoczęłam w październiku 1994 roku. Od samego początku zadziwił mnie niezwykle rozbudowany program zajęć, którego ramy przekraczały wszelkie inne programy polonistyczne, z jakimi zetknęłam się w czasie wcześniejszego sześcioletniego pobytu w Stanach.
Kiedy przyjechałam do Szkocji, poznałam Donalda Piriego i różne jego pasje. Wtedy też zrozumiałam, skąd wziął się tak szeroki wachlarz oferowanych zajęć: były one w dużym stopniu odzwierciedleniem rozległych zainteresowań tego niezwykłego człowieka. Wprawdzie zajęcia na poziomie magisterskim wprowadził już profesor Kukulski - poprzednik Donalda, ale zakres nauczanych przedmiotów nigdy przedtem nie był tak imponujący. Należy także pamiętać, że chociaż Donald rozbudował program według własnej oryginalnej koncepcji, jego realizacja nie byłaby możliwa, gdyby nie finansowa pomoc lokalnego biznesmena polskiego pochodzenia - dr. Jana Stepka. Dr Stepek wspomaga naszą Sekcję od 1984 i to dzięki jego inwestycji przekazanej na rzecz Uniwersytetu istnieją obecnie dwa etaty wykladowców-polonistów. Moim kolegą i drugim wykładowcą w Sekcji jest były uczeń Donalda - John Bates. Co roku pomaga nam w pracy dodatkowa osoba z Polski, która zostaje wybrana w drodze konkursu na Glasgow Lektorial Fellowship (roczne stypendium ufundowane wspólnie przez nasz uniwersytet i British Council). Nasi asystenci są zawsze wybierani spośród grona anglistów, a nie polonistów, co ma bardzo wiele zalet, ale nie o tym chciałabym teraz mówić.
Fakt, który napawa mnie dziś szczególną radością to to, że jedno z największych marzeń Donalda, jego wizja stworzenia wspólnej platformy współpracy i wymiany doświadczeń akademickich polonistów na świecie, urzeczywistniła się głównie dzięki ofiarnej pracy i wielomiesięcznym staraniom pani dyrektor Urszuli Sajkowskiej i jej męża. Stowarzyszenie "Bristol" (funkcjonujące nieoficjalnie za życia Donalda jako "Grupa Bristol") nabrało prawnego statusu organizacji niedochodowej, która powinna być ziszczeniem koncepcji, jaką przedstawił Donald na otwarciu konferencji w Przegorzałach we wrześniu 1996 roku. Pamiętam doskonale moje spotkanie z Donaldem po jego powrocie z Warszawy, jesienią 1995 roku, kiedy mi triumfalnie obwieścił: "Zakładam własną organizację polonistów zagranicznych! Mam już dosyć tej polskiej Cepelii i ignorowania naszych potrzeb". Mówił wtedy bardzo dużo o tym, jak potrzebna byłaby taka organizacja, jak bardzo brakuje nam (polonistom zagranicznym) czasu miejsca na konstruktywne dyskusje, jak poloniści krajowi nie są w stanie zrozumieć specyfiki pracy na uczelniach poza Polską i jak odczytywanie długich referatów na konferencjach w Polsce (rzekomo nam poświęconych) frustruje zamiast wspierać i irytuje zamiast zachęcać do pracy. Zatem częściowym zalążkiem obecnego Stowarzyszenia była frustracja Donalda, którą podzielali przedstawiciele innych ośrodków akademickich Europy. Oni też, w liczbie 10 członków założycieli, zjechali do Krakowa i radzili z innymi uczestnikami konferencji w Przegorzałach nad obecnym kształtem naszego Stowarzyszenia. Tak więc, obecny stan jest powodem do radości, ale radość ta nie jest niezmącona.
Tegoroczna konferencja w Łodzi pozostawiła we mnie bardzo mieszane uczucia, gdyż w dużym stopniu była ona zanegowaniem koncepcji Donalda i dowiodła, że głęboko zakorzenione tradycje polskich konferencji są dużo trudniejsze do przełamania, niż by się to wydawało. Mam wrażenie, że doświadczenie to uświadomiło nam wszystkim błędy, których za wszelka cenę trzeba uniknąć w przyszłości. Koncentruję się więc na myśli, że istniejemy formalnie i żywię głęboką nadzieję, że ofiarna praca wszystkich członków zarządu (nie tylko Pani Urszuli Sajkowskiej) i członków Stowarzyszenia doprowadzi do realizacji naszych wspólnych celów, a przez to ułatwi nam wszystkim (to znaczy polonistom krajowym i zagranicznym) pracę.
Waldemar Martyniuk
Instytut Polonijny przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (Polska), Uniwersytet w Bochum (Niemcy)
Powstanie Stowarzyszenia rozpocznie okres energicznego rozwiązywania problemów
Rejestracja Stowarzyszenia to dla mnie bardzo ważne wydarzenie z kilku powodów. Przede wszystkim Stowarzyszenie daje możliwość prawomocnego reprezentowania dziedziny nauczania języka polskiego jako obcego wobec instytucji naukowych w kraju i za granicą. Jest to bardzo ważne w związku z szybko postępującymi zmianami w Polsce i w jednoczącej się Europie. Po drugie stwarza większe możliwości wspólnych działań dla osób pracujących wciąż w dużym rozproszeniu. Udział w pracach Stowarzyszenia biorą teoretycy i praktycy nauczania, co daje jednym i drugim znakomitą okazję do dyskusji konkretnych problemów naukowych i dydaktycznych. Mam przy tym nadzieję, że powstanie Stowarzyszenia zakończy okres ogólnego narzekania na brak materiałów, na złe warunki i niski poziom nauczania, na nieprzychylność lokalnych władz itp., a rozpocznie okres energicznego rozwiązywania problemów, opracowywania istniejących i przygotowywania nowych pomocy dydaktycznych, powstawania nowoczesnych programów nauczania i, czego życzę sobie najbardziej, ustanowienia standardów nauczania języka polskiego jako obcego na równi z innymi językami europejskimi.